Futsal
Bramkarskie pogwarki z Krzysztofem Burneckim
Kiedyś z numerem „1”, od lat – ktoś więcej niż aktor tzw. drugiego planu.
Kierownik drużyny futsalowego Rekordu, o czym niewielu pamięta – były golkiper, z którym w składzie bielszczanie wrócili do Futsal Ekstraklasy. Zanim jednak popularny „Faja” stanął między słupkami bramki Rekordu strzegł futbolowych „wrót” m. in. sosnowieckiego Zagłębia i CKS-u Czeladź. Zawsze w drugim szeregu za szkoleniowcami i zawodnikami ekipy mistrzów Polski, ale nieoceniony i wręcz perfekcyjny w roli kierownika drużyny. To On - Krzysztof Burnecki - jest bohaterem kolejnej części, kolejnego odcinka z niesystematycznego cyklu rozmów - „Między nami jedynkami”.
Gdzie i kiedy zaczęła się Twoja przygoda w bramce?
- Na boiskach szkolnych i osiedlowych podwórkach, oczywiście jeszcze zanim było Zagłębie. Tam spędzało się mnóstwo czasu, nie tak jak teraz dzieciaki – przed komputerem. Tak się to zaczęło. Nawet stałem w bramce swojej szkolnej reprezentacji w piłce ręcznej. Moje początki zawsze były związane z bramką, dlatego nie odpowiem na pytanie: dlaczego ta pozycja? Nie, żebym był jak to mówią – „przy sobie”, albo ciamajda. Tak po prostu było odkąd pamiętam. A początków w Zagłębiu należy szukać na jednym z turniejów szkolnych w Sosnowcu. Pojawił się tam między innymi Leszek Baczyński i kilku innych trenerów Zagłębia. Tam mnie wypatrzyli i zaprosili na treningi, jeszcze z dwoma, trzema chłopakami z mojej szkoły. Tak trafiłem do klubu, a dokładniej do szkółki piłkarskiej, bo nie do regularnej grupy szkoleniowej, pod oko Czesława Uznańskiego, wielkiej legendy Zagłębia z lat 50-tych i 60-tych. Późnej już stopniowo – byli trampkarze, juniorzy młodsi, juniorzy starsi, aż po treningi z grupami seniorskimi.
K. Burnecki w górnym rzędzie, szósty od prawej
Ówcześni idole bramkarscy małego Krzysia Burneckiego?
- Cofając się do czasów wspomnianych podwórek i boisk szkolnych – Peter Shilton. Zrobiłem sobie specjalnie bluzę z jego nazwiskiem na plecach. A z polskich bramkarzy z lat 80-tych, na pewno Józef Młynarczyk. Bardzo podobał mi się jego styl bronienia. Ogromnie żałuję, że podczas jego pobytu tutaj, na obiekcie Rekordu z kadrą U-20, nie miałem okazji zetknąć się z nim osobiście. To był czas, gdy było wielu świetnych bramkarzy, wzorców nie trzeba było daleko szukać. Zresztą w samym Zagłębiu miałem z takimi do czynienia. Był Marek Bęben, był Jacek Bobrowicz, który później przez lata bronił w krakowskiej Wiśle. Był też Krzysiek Słabik, który trafiło nas z Lechii Gdańsk. Było z kogo czerpać wzorce.
No to wspomnijmy o Twoich seniorskich czasach w Zagłębiu….
- To raczej była druga drużyna, czasami treningi z pierwszym zespołem za czasów trenera Horsta Panica. Później na rok byłem wypożyczony do Warty Zawiercie, do ówczesnej czwartej ligi. Stamtąd po roku trafiłem z kolei do Czeladzi. Tam był zespół trzecioligowy, czyli „na dziś” byłaby to druga liga. Wpierw jako „młodzieżowiec” grałem u trenera Henryka Kempnego, dawnej gwiazdy Polonii Bytom. W ogóle, CKS Czeladź z tamtych czasów był klubem z wielkimi aspiracjami, co roku walczący o awans do drugiej ligi, gdzie było spore grono piłkarzy wywodzących się z Zagłębia i właśnie Polonii.
Osobliwa mieszanka…
- To było widać w szatni, to był minus tego zespołu. Wychowanków było dwóch, może trzech, a resztę stanowili zawodnicy z Sosnowca i z Bytomia. Z innych postaci trenerskich CKS-u warto wspomnieć Antoniego Szymanowskiego, przed laty reprezentanta Polski, medalistę Mistrzostw Świata. Powiem tak – ciekawy charakter… Ale zawdzięczam mu wiele, postawił na mnie, dzięki czemu broniłem przez cały sezon. Później trenowałem pod Czesławem Fudalejem. I tak w sumie uzbierało się pięć, sześć sezonów. W latach 1989-90 zaczęły się w kraju przemiany ustrojowe i gospodarcze, które brutalnie dotknęły kluby sportowe. Wiadomo jak wtedy było, byliśmy fikcyjnie zatrudniani w kopalniach, czy w innych zakładach pracy. Wraz ze zmianami, co naturalne, te warunki dla sportowców pogarszały się. No i tak wyszło, że bardziej postawiłem wtedy na życie zawodowe. Były jakieś propozycje, ale życie zacząłem układać już w inny sposób, szczególnie że zmieniło się także moje życie osobiste, pojawiło się małe dziecko. I tak jakoś się to rozeszło, rozmyło.
A kiedy, w którym momencie pojawiła się ksywka – „Faja”?
- Nie wiem nawet od czego się to wzięło, ale na pewno pochodzi z moich początków w Zagłębiu. Chyba w juniorskich czasach pojechaliśmy na obóz, chyba do Strzelina, gdzie byłem jednym z najmłodszych ludzi w ekipie. Tam się do mnie ta ksywka przykleiła, ale z ręką na sercu – nie wiem, nie pamiętam skąd się to wzięło.
Natomiast ciągnie się za Tobą już od dziesięcioleci.
- Tu do Rekordu trafiło to za sprawą Romana Miszczaka. Na jednym ze zdjęć jesteśmy razem. Więc kiedy Romek trafił do Rekordu, pojawiła się i tamta ksywka. „Faja” się przyjęła i jest przez cały czas. (śmiech)
W jakich okolicznościach zrodził się mariaż Krzyśka Burneckeigo z futsalem?
- Początek był całkiem rekreacyjny. Znajomy namówił mnie zachęcając, że tutaj jest fajna liga. O futsalu jeszcze wówczas się nie mówiło, ot, granie w hali. Była pierwsza i druga Bielska Liga, była jeszcze taka – nazwijmy to – środowiskowa, „amatorska z piwkiem”. No i pytania-zachęty mojego kolegi: czy bym nie przyszedł, czy bym nie zagrał, itd.? Przyszedłem. Zagrałem dwa, trzy mecze, które moja drużyna akurat przegrała. Ale przecież najlepiej wykreować bramkarza w przegranych spotkaniach. (śmiech) Ktoś, gdzieś mnie dostrzegł, zauważył i polecił dalej. Tu ukłon w stronę Krzyśka Koziarskiego, który sędziował tamte mecze. To on zapytał mnie, czy nie zechciałbym przejść do pierwszoligowej drużyny Marconi, łącząc to z grą w dotychczasowej ekipie. Było to wtedy możliwe, takie łączenie występów w różnych zespołach. Tam to też nieźle wyglądało w moim wykonaniu, ale przede wszystkim tak zacząłem się uczyć futsalu. To nie jest takie proste dla człowieka, który wychował się na dużym boisku. Tam bramkarz nie musiał wówczas grać nogami, nie było mu to potrzebne. Miał bronić i co najwyżej wychodzić do wrzutek na przedpole. Futsal to gra nogami, to całkiem inne ustawianie się. Stopniowo uczyłem się tego i musiało to w miarę dobrze wyglądać, skoro otrzymałem propozycję, aby pojawić się na treningach ligowego, dodam pierwszoligowego w realnym wymiarze, Rekordu. To nie była wtedy ekstraklasowa ekipa, trenerem był Antoni Nieroba, a pierwszym bramkarzem Dawid Bułka. Tak się złożyło, że Podbeskidzie zakazało Dawidowi występów futsalowych i ja wskoczyłem do bramki. Debiut zaliczyłem w starciu z PA Novą, minimalnie przegranym 2:3 albo 3:4. A potem już zagrałem w naszej hali, przed naszą publiką z Unisoftem Gdynia. Wygraliśmy tamto spotkanie, dość fajnie mi się w tym meczu broniło…
I tak aż do Futsal Ekstraklasy…
- To długa historia. Był spadek, nawet dwukrotny, po tym drugim niemal całkowita rozsypka. Zostałem ja, zostali Andrzejowie – Szymański i Szal oraz kilku młodych. Trenerem został Darek Kubica i zaczęło się powolne odbudowywanie zespołu. Trzeba tylko prezesowi Januszowi Szymurze zawdzięczać, że po dwukrotnym spadku nadal wierzył w to wszystko, wierzył w futsal. To był trudny moment dla wszystkich, ale odrodziliśmy się niczym Feniks z popiołów. Jakąś tam rolę odegrałem w tym wszystkim, w tej początkowej odbudowie.
I tak powoli, pomalutku rosła rola Krzysztofa Burneckiego w klubowych strukturach. Od golkipera, przez trenera bramkarzy, aż po funkcję kierownika drużyny, w której osiągnął – w mojej opinii – poziom perfekcyjny.
- Aaaa tam…. Człowiek uczy się przez całe życie. Po prostu staram się do każdej rzeczy w życiu podchodzić poważnie, tak traktować to, czego się podejmuję.
Nasz rozmówca w akcji
Doświadczenie wyniesione z boiska – nieważne futbolowego czy futsalowego – jest przydatne…
- Na pewno. Przy takiej funkcji trzeba czuć szatnię, nie tylko wykonywać rzeczy, powiedzmy – obowiązkowe. To jest jasne. Ale ważna też jest współpraca i po prostu życie na przyjaznej stopie z zawodnikami. A jeśli ktoś robił coś przez ileś lat, sam spędził w szatni i na boisku jakiś czas, to takie przejście automatycznie jest łatwiejsze. Tak samo ważna w tym zakresie jest współpraca ze szkoleniowcami.
No właśnie! Z różnymi rodzajami charakterów trenerskich miałeś do czynienia na ławce trenerskiej i w szatni. Miałeś styczność z różnymi osobistościami i osobowościami. Od Marcina Biskupa, przez Andreę Bucciola i Adama Krygera, po Andrzeja Szłapę.
- A jeszcze wcześniej, w trakcie zawodniczej przygody byli to Darek Kubica, czy też wcześniej Antoni Nieroba, Roman Miszczak. O każdym można byłoby długo opowiadać.
Zezwalam na ucieczkę w dyplomację…, albo inaczej – z kim praca była najbardziej urozmaicona, nieszablonowa?
- …. (długa cisza) Nie wiem….. Na pewno bardzo ciekawy charakter ma Adaś Kryger. Nie powiem, czasami bywało jakieś zaskoczenie (śmiech). Trudno określić ich wszystkich, każdy z nich inaczej prowadził drużynę i ja też musiałem się do tego dopasować. Był czas, że pomagałem Andrei niemal jako asystent trenera. Teraz także staram się wspierać Andrzeja i Andreę. Od czasu do czasu sami o coś mnie zapytają. To są te lata, to doświadczenie nabyte w sporcie i w naszym klubie. Mam nadzieję, że to jest jakaś moja, mała cegiełka w tym co mamy aktualnie w futsalowym Rekordzie. A jesteśmy w tym momencie potęgą w Polsce, tak to trzeba określić. Był czas królowania, panowania Cleareksu, teraz jest nasz czas. I oby tak było jak najdłużej! Teraz pokazaliśmy się w Europie. Tak jak sobie siedziałem niedawno na barcelońskim turnieju Main Round, na ławce rezerwowych w słynnej Palau Blaugrana wypełnionej kilku tysiącami dopingujących, śpiewających przez 40 minut meczu kibiców, przyszła mi do głowy taka refleksja – jestem tu, jest tutaj Rekord Bielsko-Biała….Ten Rekord, który dwukrotnie spadał z ekstraklasy, ten który mozolnie odbudowywał się. Tam, na tej ławce, poczułem wielką dumę i przede wszystkim zaszczyt.
Burnecki vs Kryger i Nieroba
Pięknie brzmi, to jak podróż w kosmos …
- Tak można powiedzieć. Ale pamiętajmy, że to jest efekt ciężkiej pracy wielu ludzi, a nade wszystko cierpliwości. Sport jest taki, że trzeba w nim umieć przegrywać. Jeśli ktoś tego nie potrafi, to trudno w nim cokolwiek osiągnąć. Oprócz samych chęci, treningów, pracy administracyjnej, nakładów finansowych, trzeba jeszcze szczęścia, wspomnianej cierpliwości oraz wiele pokory.
Parokrotnie w trakcie tej rozmowy wspominałeś o pracy, to zapytam – jak się relaksujesz po typowym dniu, w którym po pracy zawodowej spędzasz kolejnych kilka godzin w klubie?
- Za dużo czasu na ten odpoczynek nie ma. Jak się uda mieć wolny weekend, to oczywiście spędzam go z żoną. Nie wypoczywam indywidualnie. Nie ma, że jadę gdzieś tam z kolegami, czy coś w tym stylu. Staramy się spędzać ten rzadki czas razem, jakiś rower, jakieś wyjście w góry. Ale powiem szczerze, po tygodniu obowiązków, kiedy wracam do domu o tej 19, 20-stej, najchętniej kładę się na kanapie. Tego nie będę ukrywał. Natomiast sporo z żoną podróżujemy, to też forma relaksu.
A na czym polega Twoja zasadnicza praca?
- Od wielu lat zajmuję się handlem. Do niedawna razem z żoną, a od roku już sam. Branża jest tu mało istotna, ale jak to w handlu – raz jest lepiej, raz gorzej.
Dobiegający końca 2018 rok obfitował dla Ciebie nie tylko w sportowe sukcesy, ale i te zdrowotnej natury…
- Teraz mogą szczerze wyznać, że obawiałem się tego roku. Moje problemy zdrowotne pogłębiały się, musiałem poddać się operacji stawu biodrowego. Obawiałem się jak to będzie. Zdrowie raz, a dwa jak to wszystko połączyć z pracą zawodową, z funkcjonowaniem w klubie? Ale jak teraz patrzę, wszystko mi się to bardzo pozytywnie poukładało. Operację miałem akurat na początku czerwca, a więc po sezonie. To czas „martwy” w futsalu oraz mojej branży zawodowej, zatem spokojnie mogłem przejść operację i odbyć długotrwałą rehabilitację. Treningi wznowiliśmy w połowie lipca, więc z tą „dodatkową nogą”, czyli „kulą” mogłem już jakoś funkcjonować i działać. W każdym razie przez tydzień pobytu w szpitalu, tuż po operacji, różne myśli człowiekowi przez głowę przeszły, trochę takich filozoficznych rozmyślań nad pędem w życiu, celem i sensem…
Skoro już „uderzyłeś w taką nutę” zakończmy pogwarki refleksyjnie, życzeniami na Nowy Rok.
- Żeby nie był gorszy od 2018-ego, wtedy będę szalenie zadowolony. Tak w życiu osobistym oraz zawodowym. I abyśmy tu, w Rekordzie, znów sięgnęli po mistrzostwo Polski, co łatwe nie będzie. A później, byśmy znów mieli okazję wystąpić w Elite Round. Najkrócej mówiąc – żeby 2019 rok nie był gorszy!
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
Rozmawiał: Tadeusz Paluch/foto: PM i MŁ oraz archiwum K. Burneckiego.